Samochody używane przez polską armię i policję wzbudzają ciekawość z kilku powodów. Z jednej strony kojarzą się z pojazdami, które muszą działać niezawodnie w każdych warunkach. Z drugiej — wielu kierowców, którzy kupili kiedyś takie auta z przetargów, mówi, że „przyjechały na ostatnim tchnieniu”.
Skąd ta różnica? Jak wygląda serwisowanie pojazdów służb mundurowych i dlaczego często eksploatuje się je do granic możliwości?
Przyjrzyjmy się temu od środka.
1. Flota, która musi działać – bez względu na koszt i warunki
Samochody armii i policji pracują w innych warunkach niż auta cywilne:
częste krótkie trasy,
długa praca na biegu jałowym,
duża masa wyposażenia,
jazda terenowa (armia, SG, ŻW),
gwałtowne przyspieszenia i hamowania,
praca w trybie 24/7.
To oznacza, że auta zużywają się szybciej, szczególnie:
silniki benzynowe turbowane,
automaty,
układy chłodzenia,
zawieszenia,
elektryka (spora ilość dodatkowych odbiorników prądu).
To nie jest „normalna” eksploatacja.
2. Reżim serwisowy: z jednej strony surowy, z drugiej… czasem zbyt sztywny
Wbrew mitom, pojazdy służbowe mają regularne przeglądy i przeglądy okresowe nie są odkładane „na później”. Procedury są jasne:
przeglądy olejowe zgodnie z normami producenta (czasem częściej),
okresowe kontrole hamulców i zawieszeń,
obowiązkowe naprawy elementów wpływających na bezpieczeństwo.
Jednak pojawia się tu problem:
Problem 1: zamówienia publiczne
Części i usługi muszą przejść procedury przetargowe. To oznacza:
wybór tańszego wykonawcy,
czasem tańsze części,
sztywne kontrakty z jedną siecią serwisową.
Gdy awaria nie dotyczy elementu kluczowego dla bezpieczeństwa, auto może czekać tygodnie na naprawę.
Problem 2: przeładowanie flot
Policja czy armia mają ograniczoną liczbę pojazdów, ale zadań — dużo. To powoduje:
dłuższą jazdę w trybie ciągłym,
przesuwanie mniej ważnych napraw,
brak czasu na „odstawienie” auta.
3. Dlaczego więc auta jeżdżą „do końca”?
Pojazdy formacji mundurowych nie są sprzedawane wcześnie. Powody:
1. Muszą zostać wykorzystane do maksimum
Budżety są ścisłe — jeśli auto może jeszcze jeździć, będzie jeździć.
2. Wymiana aut jest rzadko priorytetem
Sprzęt, technologia, uzbrojenie, szkolenia — pochłaniają większą część środków.
3. Prawo nakazuje określone procedury likwidacji
Auto może być wycofane, dopiero gdy:
dalsza naprawa przewyższa wartość,
ma poważną awarię konstrukcyjną,
kończy się jego resurs (w armii),
osiągnie konkretny stan techniczny.
W praktyce często oznacza to przebiegi:
250–400 tys. km w policji,
300–500 tys. km w wojsku (terenówki i ciężarówki nawet więcej).
4. Co zużywa się najszybciej? TOP elementów awaryjnych
Policja (auta patrolowe):
skrzynie biegów (AT)
turbiny, DPF
hamulce (bardzo szybkie zużycie)
alternatory (światła + dodatkowa elektronika)
zawieszenie, szczególnie przednie
Armia:
sprzęgła i skrzynie w terenówkach
układy 4x4
elementy ram i podwozi przy jeździe w terenie
wycieki z mostów i reduktorów
Auta po służbie często mają już wyeksploatowane 60–80% resursu mechanicznego.
5. Auta po przetargach – kupić czy omijać?
Wbrew stereotypom, nie każde auto po policji/wojsku to wrak.
Plusy:
regularne przeglądy,
niekręcone przebiegi,
brak „kombinowania”,
dobra dokumentacja.
Minusy:
ciężka eksploatacja,
wiele elementów bliskich końca życia,
widoczne zużycie wnętrza,
skrzynie i silniki noszące ślady „ostrego” trybu pracy.
Najlepiej wypadają:
auta niepatrolowe,
pojazdy operacyjne,
samochody logistyczne.
Najgorzej:
typowe radiowozy,
terenówki wojskowe,
busy i auta transportowe.
6. Dlaczego służby nie kupują bardziej wytrzymałych aut?
Bo rynek ich prawie nie oferuje.
Producenci budują auta:
lżejsze,
bardziej ekologiczne,
z większą ilością elektroniki.
To realnie skróciło żywotność, szczególnie w ciężkim użytkowaniu.
Dawne radiowozy z lat 90. mogły jeździć 20 lat.
Dzisiejsze — 6–10 lat i koniec.
Podsumowanie
Auta polskiej armii i policji są serwisowane regularnie, ale eksploatowane w warunkach znacznie cięższych niż samochody cywilne. Do tego dochodzą procedury zamówień publicznych, ograniczone budżety i presja na maksymalne wykorzystanie posiadanej floty.
Dlatego wiele z nich „jedzie do końca” — aż naprawa przestaje być opłacalna.
To nie zaniedbanie, tylko efekt realiów organizacyjnych i pracy w trybie ciągłym.